Sounds goooood...

Nie wiem czy jest to pierwsze video z obcowania z GS'em 450 w realu ale innego jeszcze nie spotkałem. Rozumiem, że wyszedł on z etapu konceptu i to jest wersja produkcyjna. Bez dwóch zdań, życzyłbym sobie tego!
Moje zmysły poniewiera 💥. Wygląda jak dzieciątko nowego GS'a 1300, zachowując w DNA to co w "rodzicu" najlepsze, z drugiej strony ciesząc się tym, że nie jest objuczony trochę wstydliwymi wadami "tatka". Tym, że tu i ówdzie coś wizualnie szwankuje... Jestem nawet w stanie stworzyć teorię, że więcej ma ze swojego "dziadka" - GS'a 1250 👏 . Jest fajniutko 👌.


Można, tylko po co??? 👀

Zrozumiem czemu gość zimą, z doczepionymi do podeszew mini nartami jedzie na motocyklu w długą podróż. To jakiś hardkorowy plan, coś jak wyzwanie. Mnie to specjalnie nie wzrusza bo uważam to za przekombinowane ale ok, każdy lubi co innego. Natomiast jazda po wyziębionym, pokrytym resztkami lodu i bryłami soli asfalcie, to po prostu głupota. Raz po raz widzę takie filmiki. Narzeka taki, że zimno, ślisko ale chce światu udowodnić, że dla niego sezon sie nie kończy. No cóż, powodzenia!!! ✌


Please, please, please....



Co za żałosna menda... Przez takich wszyscy dosiadający motocykli traktowani są jak wariaci. Beksa jebana... 😤

Samotność motocyklisty...

Tuż przed północą w dzień zakochanych, taki mem...

Koszmary cholerne 👺

Pół nocy się wczoraj przewracałem. Trzymało mnie praktycznie do samego rana. Nie wiem jakie miałem ciśnienie ale stres jaki przeżyłem we śnie był chyba jeszcze bardziej natarczywy niż w realu 😕...

Do normalnych chyba nie należę skoro tak mnie rzucało na myśl o stracie motocykla. "Wyświetliło" mi się, że ukradli mi Yamachę 💙.

Byłem gdzieś na jakichś zawodach a'la hare scramble, z tym, że było to w Polsce. Jechałem po trasie wyznaczonej taśmami. Wiły się zakręty a błoto waliło spod koła jak głupie. Nie wiem, czy przy upadku, czy jakimś stopie zostawiłem na chwilę motocykl. Dosłownie na moment odwróciłem się w inną stronę a po chwili już go nie było. Latałem wokoło jak oszalały ale nikt nic nie widział! Włączył mi się tryb "desperat" i zacząłem odwalać jakieś dziwne akcje względem ludzi wokoło. To "śledztwo" doprowadziło mnie jednak na trop złodziejaszka. No i tu zostałem totalnie rozje****! Okazało się, że zamieszany w to był mój znajomy, z którym kiedyś miałem okazję pojeździć w terenie, kiedy był na wakacjach w Stanach! (to już realna historia)
Młody, sympatyczny człenio. Jakże mi było przykro... Nie pamiętam czy we śnie odzyskałem moje moto ale jak już się wybudziłem to zbiegłem do garażu. Stała... 🙏


😘

Niech mnie kule biją!!!

Tak, wiem, to przecież tylko "chinol"... Ale ale... to jak ktoś ten motocykl zaprojektował, jeśli chodzi o "look" zwala mnie z nóg! (o, zrymowało sie 👏 )

Jest nowy KTM 390 Adventure ale jak patrzę na jego przedni błotnik to mam wrażenie, że za deską kreślarską u pomarańczowych zasiadł jakiś wiekowy Chińczyk, zabrany wprost z pola ryżowego. Ten co w latach 90 projektował maszyny, które potem ktoś składał w stodole albo nawet na wolnym powietrzu bo na takie wyglądały. W ogóle ten model KTMa wygląda jakby był przyduszony czymś ciężkim zaraz po złożeniu, jest jakiś taki jamnikowaty 😶... I nie chodzi mi o jechanie po KTMie, to wciąż jest (mimo dużych kłopotów o których wszyscy już wiedzą) topowa marka. Chodzi o przykład a w tym przypadku jest on jaskrawy, jak na moje oko.

Te światy motocyklowe, które jeszcze niedawno oddzielone były murem i każdy z nich posiadał jasno określony status, teraz się przenikają. I to przenikają w sposób niedostrzegalny zmysłem wzroku. Gdyby przekleić loga znanych producentów na dzisiejsze motocykle z największych chińskich fabryk to nikt nie byłby w stanie wywęszyć ich faktycznego pochodzenia 😮 . Już jakiś czas temu mówiło się, że u Chińczyków następuje ewolucja. A ta ewolucja przekształciła się w rewolucję i chyba cały świat jest tym osłupiony. Oni jadą po tym wszystkim jak walcem!!! A to dopiero początek, mam wrażenie 😊...



Nein, danke!!! 😵

P.S. A tak w ogóle to nachodzi mnie myśl - kto tu od kogo już za chwilę będzie się uczyć? Chińczycy właśnie opracowali nowy model AI, który jest ileś razy tańszy od amerykańskiego. Uuuu, nie tak miało być, prawda? 👻

Lepszy Stary Motocykl niż nowe Długi? KONSUMPCJONIZM (BLUE MOON - Vlog)


Mój komentarz to tego filmu na YouTube:

"Po obejrzeniu i wysłuchaniu Twojego odcinka mam taki oto wniosek - każdy powinien być kowalem SWEGO losu. Każdy powinien prowadzić SWOJE życie po swojemu. I dopóki tak się dzieje to jest ok. Jeśli wezmę nowy motocykl na raty bo nie stać mnie na wyżyganie całej kwoty na raz, i mam co do tego pewność, że tak właśnie chcę postąpić, to spoko. Nawet jeśli obłożone jest to uzależnieniem od dochodów, to też jest ok. Jeśli wszystko to prowadzi do spełnienia WŁASNYCH marzeń, to super! Największym jednak nierozsądkiem jest robienie czegoś “bo wypada”.

- "Bo koledzy mają, to i ja powinienem mieć!" 👽

Właśnie to uzależnianie się od opinii innych jest chore. A dziś jest to powszechne...


Jeśli o mnie chodzi to lubię świeże rzeczy, nie ukrywam. Motocykle zawsze kupuję nowe albo “praktycznie nowe” bo i takie mi się zdarzyły. Jestem uczulony na to, że poprzedni właściciel mimo zapewnień, które zawsze padają, nie dbał o maszynę tak jakbym zadbał o nią sam. To jest rodzaj jakiejś fobii i wiem, że ludzie którzy mnie znają tak na to patrzą. Z tym, że nigdy nie przepłacam, szukam aż znajdę dobry “deal”. Wynajduję specyficzne ogłoszenia i weryfikuję je szczegółowo. Tak mam i jak do tej pory wychodzę na tym bez “wtopy”.


Inna sprawa, że mam charakter zakupoholika ale w tym nałogu próbuję nie dać się ponieść w stronę totalnego szaleństwa. A nie jestem bogaczem z dziada pradziada, żyję z pracy swoich rąk. Inwestuję w swoją pasję bo to uwielbiam. Jestem jednak na tyle nierozsądny, że mogąc jeździć motocyklem, który będąc w pełni sprawnym dowiezie mnie wszędzie, inwestuję w akcesoria i inne “cuda-wianki” czasami bez uzasadnienia. Przeglądy zawsze robię sam i na długo przed “książkowym” limitem. I to też pożera kasę...

Dlaczego postępuję to w ten sposób??? Bo sprawia MI to radość i reszta mnie je***!!! 😄"

Robim, co możem!


Co tu dużo mówić - powrót do "tego" sportu nie wyszedł mi okazale. Można nawet stwierdzić, że doszło do blamażu. Usprawiedliwienia są i to bardzo logiczne. Niesmak jednak pozostaje i gdzieś tam podgryza honor, choć boleści z tego powodu nie zamierzam mieć. Tym bardziej, że jeszcze będzie dobrze 🤘. 

Za wiele sobie nie obiecywałem. Było jasne, że 9 długich lat bez jazdy endurakiem odbije mi się czkawką. Masa czynników po takim czasie działa na niekorzyść. Nie może zatem dziwić moja słaba forma i problemy z adaptacją na nowej furze. A te były kolosalne. Ale po kolei...

Zacznę od tego, że przygotowałem się godnie. Wszystkie zakupy jakie poczyniłem na okazję powrotu do offroadu okazały się trafne. Buty, protektory, kask, odzież - wszystko pasowało, rozmiary były odpowiednie i generalnie czułem się w nich dobrze. Inna sprawa, że brałem poprawkę na to, że dobieram owe dobroci do nieforemnego ciała jakim aktualnie dysponuję. Dlatego tu i uwdzie coś mnie jednak trochę nienaturalnie opinało. Z chęcią się z tym nie pogodzę i postanowię zrzucić parę kilo. Zobaczymy jak to wyjdzie...

 
Planowałem wyjechać o 6 rano ale wieczorem pękło kilka piwek więc szósta okazała się za dużym wyzwaniem. Koło 8am obudziła mnie małżonka z pytaniem:
- " I co, jedziesz?"
Do tej pory nie wiem czy był to wyraz jej zaangażowania w plan mojej wyprawy czy raczej wypomnienie wspomnianego poprzedniego wieczoru i "kilku piwek" 😏. Nie ważne. Ważne, że wstałem i odpaliłem mojego "starego Stara" objuczonego Yamaszką oraz całym ekwipunkiem. 

Prawie trzy godziny telepałem się do "legendarnego" St Clair. Dzień wcześniej wykupiłem sobie permit na jazdę po terenach Famous Reading Outdoors przez cały rok. Myślę, że to w miarę rozsądny deal. Trochę ponad dwie stówki na sezon za dostęp do legalnego śmigania na dużym obszarze. W dzisiejszych czasach warto za taki luksus zapłacić parę złotych. Dlaczego tak mówię? Bo realia się zmieniły. Kiedyś jeździło się tu "na dziko", szabrowało bo była fantazja. Co prawda nigdy z zamiarem narobienia komuś szkody ale mimo wszystko ze świadomością, że wbijam się w status nieproszonego gościa. Co było to było, dziś jest możliwość uniknięcia tego typu kłopotów więc je omijam. Nie ma wtedy strachu, że ktoś się przypieprzy, że auto zaparkowane na prywatnej posesji i nie wiadomo czy się je zastanie po powrocie z terenu. Poza tym jest fajny parking, jest rampa do ładowania quadów/moto, jest myjka ciśnieniowa i w razie czego ekipa, która może wspomóc gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. To mi się podoba...

Na bramie powitała mnie sympatyczna dziewczyna, zeskanowała kod z emaila i życzyła miłego dnia.

Ubierałem się jak zwykle bez pośpiechu, celebrując każdą następną warstwę przyodziewku. Lubie tak sobie "czilować" jak jestem sam. Od zawsze tak miałem. To rodzaj rytuału, który ma być swoistym protestem przeciwko codziennemu pośpiechowi. 

Już po pół godzinie, ugoszczony Red Stripe'm x 3 byłem gotów do ataku 💪. Odpaliłem furę i widowiskowe "pyr, pyr" po ubitej glinie... okazało się prawie nie do wykonania! Nie mogłem zmienić biegu!!! No, po prostu! Odzwyczaiłem się od jazdy w "betonowych bucikach"... 😵
Gaerne SG-12, to kultowe chodaki, które przekonały mnie dużą ilością plastiku wokół piszczeli. Powiedziałem sobie, że moja lewa noga albo będzie śmigać z najlepszym możliwym zabezpieczeniem albo nie będzie śmigać w ogóle. Po prostu dwie ostatnie kontuzje i późniejsze operacje uczyniły ją praktycznie bezużyteczną nawet do joggingu a co dopiero mówić o sportach ekstremalnych 🥴...

Jak sobie przypominam, to miałem w "terenowych" butach jeździć nawet na "Sztylecie" ale nie jestem konsekwentny. Teraz, po wczorajszym doświadczeniu w terenie, doszło zwątpienie w taki układ. Te buty są tak twarde, że nie wiem czy się "rozchodzą". Zabiły mi czucie w dolnych odnóżach, czego się nie spodziewałem bo nigdy wcześniej nie wystąpił u mnie taki problem! Musiałem też zamówić do nich ponadwymiarowe paski do klamer bo przy tych fabrycznych nie mogłem dopiąć cholewy na lewej nodze. Opuchlizna między kolanem a kostką do dziś jest tak duża, że noga "uwięziona" w bucie chce eksplodować 😬. Trochę pomaga noszona na codzień skarpeta uciskowa, więcej zrobić się nie da...

Szkoda, że nie miałem kamery na kasku. Ona co prawda nie odczytuje ciśnienia krwi i stężenia trójglicerydów ale chyba poprawnie zarejestrowała by mój sakramencko ciężki oddech i szlochy przeplatane soczystą klątwą. To była zapaść, tyle, że karetka się o tym nie dowiedziała bo byłby OIOM 🥵.

Nie mogę powiedzieć, że to była przyjemność. To była mordęga. Natomiast ze starych czasów zostało mi tylko jedno ale za to najważniejsze - "kocie ruchy"💪😎. Mimo kilku podbramkowych sytuacji nie dałem się zaskoczyć. Gdzieś ten zmysł, który błyskawicznie pozwala ocenić a poźniej właściwie zareagować nadal jest w szerokim wachlarzu moich możliwości 😝. A to jest absolutny mus w tej zabawie! ☝

Zrozumiałem, że do nowego moto i odziewku muszę przywyknąć, jak zawsze. Trzeba odzyskać kondycję przez zredukowanie wagi. Zredukować wagę, natomiast, mogę przez zmianę diety i ograniczenie chlania. Do zrobienia... 🙂


ładne ale nie "łaskawe" 😆

-------------------------------

Druga jazda już mnie cieszyła. Trochę pozmieniałem w ustawieniu motocykla. Pogrzebałem lekutko przy zawieszeniu (na pierwszej jeździe było zbyt agresywnie i twardo) i zmieniłem położenie dźwigni zmiany biegów. Dzięki temu lepiej czułem sprzęt a trakcja była naprawdę zadowalająca. Powiem więcej, ani razu nie zdarzyła się jakaś niespodzianka ze strony zawiechy, chociaż po rozgrzaniu organizmu zacząłem poczynać sobie bez kompleksów ✌. Nadal potrzeba wielu godzin jazdy na motocyklu i abstynencji w weekendy aby poczuć swobodę ale było na prawdę spoko, jak na drugi raz po "wysiedleniu z jazdy terenowej".

Silnik w mojej Yamasze ma typowo sportowy charakter. Jest bardziej nerwowy niż to było w KTM 250 XCF, którego kiedyś ujeżdżałem. Tam było bardziej przewidywalnie, trochę przyjemniej oddawał moc w każdym zakresie. Tu jest bez kompromisów. Łatwiej go wprowadzić do galopu ale i łatwiej przydusić na niskich obrotach. Jest bardziej "zero-jedynkowo" i do tego trzeba się przystosować aby móc korzystać z jego mocy bez zawahania.

Co do YZty to jak zwykle na akcesoria i "bzdeciki" poszło pewnie ze dwie tygodniówki, choć obiecywałem sobie, że nie dam się wpuścić w wydatki, które nie są niezbędne. Wyszło jak zawsze... Poczynając od aluminiowego skid plate, przez oświetlenie przód/tył, do zestawu oklein na plastiki. Jak małe dziecko... 😇

Las jak las 😜

Wracając do "drugiej rundy" na FRO - zmieniłem miejsce parkingowe na główny plac mieszczący się w Darkwater. W porównaniu z St. Clair więcej tu płaskiego terenu jeśli chce się popróbować sprzętu, chociażby go dotrzeć. W lesie, ciężkim terenie to nie do końca dobry pomysł dlatego przemieściłem się i to był dobry ruch.

Oprócz otwartych przestrzeni blisko parkingu jest oczywiście, przede wszystkim, piękny system ścieżek. Powiedziałbym, idealnych do weekendowej jazdy endurowej 😊. Trudność techniczna szlaków jest zróżnicowana, co jest bardzo fajne. Są lajtowe - "zielone" i "czarnuchy", na których najlepiej byłoby mieć Christini 2WD (skądinąd kozacki sprzęt z japońskim rodowodem a produkowany w Pennsylvanii). Każdy może wybrać jaki styl chce uskutecznić. Ja jechałem po prostu przed siebie z zamiarem dotarcia do pobliskiego miasteczka, w którym na części ulic jest dozwolony ruch pojazdów niezarejestrowanych. "Sołtys" Minersville jakiś czas temu wydał takie rozporządzenie, które ma być ukłonem w stronę rzeszy offroadowców, którzy chętnie przekąsili by coś ciepłego, zatankowali pojazdy i nacieszyli oko widokiem miastowych dziewcząt 👧😁.

Co mnie zdziwiło - nie było gęstego ruchu na trasach. Najczęściej mijałem SxSy, czasem quady i chyba najrzadziej motocykle. Z drugiej strony jadąc samemu nie czułem się jak rozbitek bo w razie czego ktoś co jakiś czas się pojawiał na horyzoncie. Nie zauważyłem nikogo kto by "fisiował", "mordował śmierć" itp. Generalnie spokój i tony jazdy... 👌

Nie dane mi jednak było napoić się  i pożywić bo czasowo byłem do tyłu. Zacząłem dosyć późno, potem dłuższy czas eksplorowałem las, który był najbliżej parkingu i dopiero potem wjechałem na ścieżkę do miasteczka. Obawiałem się, że obsługa po 5pm zamknie bramy i pójdzie do chałupy a ja zostanę, jak ten głupi, na parkingu do następnego dnia. Okazało się, że powrót (znając już trasę) poszedł jak po sznurku i zameldowałem się przed czasem. Była jeszcze garstka ludzi, którzy już się zbierali. Spakowałem wszystkie swoje "bambetle", "Djobła" wtachałem na pakę i pognałem ku zachodzącemu słońcu, wyznaczającemu drogę do centrum wszechświata - Lincoln Park, NJ ✌.

To był fajny i obiecujący lepszą przyszłość, dzień... 👍 








tapetka dla osłody 😜