Auto zostawiliśmy na zapleczu Walmartu i wcale nie wmawialiśmy sobie, że będzie dobrze. Raczej tak na fifty - fifty albo się uda albo policyjna laweta odciągnie nasz dobytek w siną dal.
Początek odbył się jeszcze za "widności", zdążyliśmy przeskoczyć RT 309. Stanęliśmy w krzakach bo zauważyłem, że moja (pożyczona od Tomcia) lampa na kask nie świeci. Przetarła się izolacja przewodu i trzeba było to załatać. Z oświetleniem trochę męczyli się też "młodzi" ale jakoś opanowali sytuację.
W lesie zrobił się już półmrok. Dotarliśmy na szczyt wzgórza, które ciągnie się wzdłuż miast. Zrobiliśmy postój na polanie z jakąś dziwną konstrukcją. Wtedy nie wyglądało to jeszcze na plac budowy ale po czasie okazało się, że jednak ktoś stawia tam chałupę. Miejsce dosyć dziwne, dla odludków raczej ale co kto lubi...
plac budowy |
Ciężko było się przedzierać przez tą gęstwinę dlatego zjechaliśmy spowrotem na asfalt. Za jakieś dwie mile znowu pakujemy się na szlak, w większości poruszamy się szutrówkami.
Krążymy po okolicy aż w pewnym momencie widzę, że Józek dziwnie nerwowo odbija na wzgórze. Trawa po pas a on drze pod stromiznę na przekór wszystkiemu. Urządził sobie polowanie na sarenkę co się błąkała bez obstawy. Mi kaktus na łbie zaczął wyrastać bo wiem, że zwierze w takiej sytuacji może wykorkować na serce. Wydrzeć się na chłopa nie da rady bo huk motorów, ręką też nie machnę bo nikt nie zauważy, no rozpacz. Wziąć tylko kija wsadzić w szprychy, ech...
Przeskakujemy na drugą stronę drogi i trafiamy na "zaawansowane" single i wiele dróg typowo quadowych. Kręcić by się tu można całą noc. Byle mieć GPSa bo zamotać się w tej siatce ścieżek jest bardzo łatwo, tym bardziej, że okiem sięgnąć można tylko tyle co wyświeci lampa.
Trochę z głodu a trochę z potrzeby zatankowania meldujemy się na stacji Turkey Hill w Nesquehoning. Budzimy powszechne zdziwienie bo jest prawie północ a tu czterech świecących jak bożonarodzeniowe choinki brudasów, raczy się hotdogami jakby nigdy nic. W roli "bohaterów" czujemy się wybornie. Jeszcze chwila ceremonii i odprowadzani pożądliwymi spojrzeniami finezyjnie wykolczykowanych dziewcząt znikamy w mroku. Tak się robi zamieszanie na wsi!
Na wylotówce odkręcamy bo na McDonald's przyczaił się glinowóz. Pewnie i tak przedłożyliby kolację nad obowiązki służbowe ale woleliśmy tego nie sprawdzać. Odbijamy w pierwsze, lepsze chaszcze. Nie decydujemy się jednak na walkę z ciężkim singlem, którego pokonaliśmy jeszcze przed wizytą w miasteczku. Wilgotność powietrza jest tak duża, że ciężko oddychać a pot zalewa oczy. Zgnilizna totalna! Zabójstwem byłoby teraz wdać się w przepychanki z cudami natury. Jedziemy trochę dalej, w przychylniejszy teren. Co ciekawe, prawie "nadziewamy się" na jakichś mundurowych na quadach. Ja widziałem tylko światła ale Józek twierdzi, że to była Policja. Niezłe jaja, czyżby stawiali na patrole nocne na kopalniach? Trochę nie chce mi się wierzyć ale może...
Kulminacyjny moment każdej jazdy na Klarze to osławiony "potoczek", na wspomnienie którego mdleją nawet PRO riderzy (a może w szczególności oni, hehe). Tutaj okraszony godziną 2AM smakował znakomicie ;P. Normalny człowiek nie zaakceptuje takiego hobby. Bo trzeba mieć właśnie "to coś" - zryty beret! ;).
Powrót był już na wysokich obrotach. Czułem, że drzewa kłaniają się przede mną a ścieżka dziękuje, że tak pięknie ją "bobruję" ;P. Jak człowiek jest w gazie to aż miło odkręcić manetę. Te piekielne single przy Burma Rd warto robić pod koniec zamiast męczyć je kiedy jazda jest jeszcze "kwadratowa". Amen.
Toyota Pitra stała tak jak ją zostawiliśmy, nikt się nie przyczepił. Dobra nasza :).
LEDówka, którą zamontowałem do kierownicy spisała się na medal. Na dobrą sprawę widok 20 metrów przed motocyklem jest wystarczający żeby komfortowo, w dobrym tempie przemieszczać się po wybojach. Jedynie przy hardcoreowych, wolnych odcinkach warto byłoby mieć ją na kasku. Wtedy można oświetlać nawet to co się ma pod nogami albo przeczesywać teren po bokach.
Na zabójcze letnie temperatury takie nocne pojeżdżenie może być dobrą alternatywą. Co prawda nie jest chłodniutko a "humid" nie mniejszy jak za dnia ale panują znośne warunki. Kupuję dodatkowe "latarki" :).
godzina duchów w Nesquhoning |
powrót (4:20am) |
Pitrowy czarnuch |
kawa na ruszenie krwioobiegu |
wreszcie w garażu! teraz tylko zebrać myśli... |
prawie jak śniadanie w Sheratonie |
garść refleksji po jeździe |
godzina 6:17 rano... rozchodniaczek ;P |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
UWAGA! Aby dodać komentarz nie musisz się logować. Wystarczy kliknąć na opcję Nazwa/adres URL i wpisać swoje imię lub ksywkę.
Śmiało! :)
Każdy wpis musi być zatwierdzony więc proszę o cierpliwość. To dla dobra kultury dyskusji i zachowania pewnych standardów na blogu. Innymi słowy - admin nie śpi, żeby pisać mógł ktoś ;P.